Marokańskie słodkości to dla mnie głównie ciastka różnego rodzaju: z bakaliami, migdałowe, orzechowe, pachnące sezamem. W hotelach, na straganach jest całe mnóstwo słodkich maleństw, które świetnie pasują na jeden kęs. Marokańczycy lubią słodycze bardzo słodkie – tu nie ma ustępstw – połączenie takiego deseru z herbatą marokańską, o której pisałam może Was zwalić z nóg – ZA SŁODKO!
Marokańczycy uwielbiają naleśniki i placki – M’semmen – to drożdżowe, składane naleśniki z patelni, Beghrir – małe drożdżowe placuszki z semoliny, z charakterystyczną bardzo “podziurkowaną” strukturą (nazywane są także placuszkami tysiąca i jednej dziurki) oraz Harcha – dość grube, słodkie placki z semoliny, które widzicie powyżej (szczerze mówiąc one smakowały mi najmniej).
Moja mama zajadała się także ryżem na mleku – właściwa nazwa takiego deseru to Rozz bel Hleeb (z dodatkiem wody z kwiatu pomarańczy). Seffa – bardziej przypominało mi to makaron na słodko – cienkie wstążki ciasta z dodatkami takimi jak migdały, kakao, cukier świetnie sprawdzały się w roli lekkiego deseru.
Bardzo częstym dodatkiem do słodkości są suszone daktyle, figi – suszone owoce są nieporównywalnie tańsze do tych, które możemy kupić w Polsce. 1kg suszonych fig czy daktyli to koszt 30 dirhamów (my z Mamą kupowałyśmy po 0.5kg i koszt wynosił ok. 6zł czyli 15 dirhamów!!!). W ramach pamiątki Mama kupiła 0.5 kilograma ciastek, które zabrała do Polski. Najpopularniejszymi marokańskimi ciastkami są: Makrout (ciasteczka semolinowe z nadzieniem daktylowym po usmażeniu maczane w miodzie), Kaab el Ghazal (“rogi gazeli”, migdałowe ciasteczka obtoczone w cukrze pudrze), Chebakia (ciasteczka sezamowe z miodem, w kształcie kwiatków) i Ghoriba (ciasteczka z prażonym sezamem, kokosem albo migdałami).
Wszystkie te słodkości bardzo mi smakowały, ale do placuszków i naleśników chętniej wybierałam dodatek w postaci świeżych owoców, które łagodziły słodki smak niż polewę w postaci czekolady czy miodu. Aż chciałoby się wrócić po te wszystkie suszone owoce, prawda?
Brak komentarzy