Nie męczy Was już ta pogoda? Bo ja kompletnie nie wiem co ze sobą zrobić.
Ani nie chce mi się uczyć, ani ruszyć z domu.
Piłabym tylko latte, trzymała Nilę na kolanach i oglądała filmy.
I tak oczywiście robię, chociaż w piątek już pierwszy egzamin- pedagogiki opiekuńczo-wychowawczej.
Dziś trochę słodyczy, bo ile można zajadać się pizzą?
Na Święta Bożego Narodzenia dostałam mnóstwo przydatnych w kuchni przedmiotów.
Jeden z nich to właśnie palnik do Crème brûlée.
Do samego deseru podchodziłam sceptycznie, owiany wielką chwałą,
tragiczny w skutkach jeśli chodzi o poziom cholesterolu,
zresztą- tyle jajek/żółtek tylko w połączeniu z mąką?
Toż to kogel-mogel!
Widząc przepis tutaj, popędziłam do kuchni.
No ale tak: mandarynek nie ma, Grand Manier też nie.
Postanowiłam więc dodać świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy oraz zamiast zwykłego cukru ten domowy, ziarna z połowy laski wanilii, no i mąkę kukurydzianą, deser był głównie dla taty K.,
to przecież musi być bezglutenowy.
Wyszło pysznie.
Chociaż nie lubię ziarnistości mąki kukurydzianej jestem już do niej przyzwyczajona.
Deser bardzo smaczny, pozostawia jednak wielkie pole do popisu,
co mam zamiar wykorzystać!
Składniki na 4 ramekiny:
- 1/3 szklanki cukru (u mnie ten)
- 3 jajka
- 5 żółtek
- 3 łyżki mąki (u mnie kukurydziana)
- 110g roztopionego masła
- ziarna z połowy laski wanilii
- 2 łyżeczki startej gałki muszkatołowej
- 0.5 szklanki soku z pomarańczy
- 3/4 łyżeczki cukru na każdą porcję (zmieszałam ten z cukrem trzcinowym)
Jajka i żółtka ubijamy mikserem aż będą jasno żółte, puszyste. Dodajemy przestudzone masło, dalej miksujemy. Przesiewamy mąkę, dodajemy cukier, wanilię i gałkę, nalewamy soku z pomarańczy. Wszystko mieszamy.
Krem podgrzewamy do zgęstnienia na małym ogniu. (jeśli powstaną grudki- poratujcie się blenderem)
Schładzamy 2 godziny w lodówce.
Przed samym podaniem posypujemy cukrem i przypalamy.
Kiedy nie miałam palnika wkładałam ramekiny do rozgrzanego piekarnika,
z opcją nagrzewania samej góry, po paru chwilach efekt powinien być podobny.
18 komentarzy
Burżujsko i smakowicie!
A co można robić w taki dzień? Spać! 😀
I uczyć się pod kocem=spać 😀
I oglądać seriale=spać 😀
I nadrabiać w nocy xD
Przybijam piątkę, moja droga. Ta pogoda zdecydowanie nie działa najlepiej na psychikę… Jest tak melancholijnie, słabo się robi od samego wyglądania za okno. Chociaż taki deserek z pewnością potrafi choć trochę poprawić humor. 😉
piękny!!! chciałabym kiedyś zrobić ale jakoś boje się, poza tym nie mam “opalarki” więc zostało min tylko podziwiać Twoje dzieło:)
Jest, ale usunęłam link do niego ze strony. 😉
Pierwsze zdjęcie wymiata!
Nigdy nie jadłam creme brulee, ale niedługo spróbuję klasycznego, a potem wymyślę własną wariacje!
aż tu czuję zapach wanilii!
pozdrawiam
Dream, właśnie to jest taka klasyczna wersja. Też mam zamiar wymyśleć własną wariację!:)
Zgadzam się- pogoda fatalna. Śniegu brak, słońca też nie widać. Zakochałam się w tym deserku:). Wygląda przepysznie:)
Kusisz tym cremem, dzięki za sposób dla tych ‘bez palnika’ 🙂
Wiesz co, ja też pierwszy egzamin w piątek z fitogeografii, nic nie umiem, ani nie chce mi się też uczyć… 🙁
Mnie pogoda nie męczy, może padać i wiać, nawet czasem lubię. Generalnie pochmurny dzień łatwo mi dnia nie psuje 🙂 No, czasem może usprawiedliwiam się panującym niskim ciśnieniem…. 😛
A co do crème brûlée to pięknie się prezentuje! Też jestem nieco sceptyczna (tak właściwie tylko na przekór tej całej legendarności), ale kokilki i tak muszę mieć, ostatnio fajne rzeczy widuję z ich udziałem 🙂
Żartujesz?! Wiesz która jest godzina? Dlaczego mnie tak kusisz? 😉
Och, jak chciałabym, chciała… taki deser!
Mój ulubiony deser, straszne jest go oglądać a nie móc skosztować. Tak lubię ten deser, że sobie nawet palnik kupiłam.
muszę się przyznać,acz niechętnie..nigdy nie jadłam tego klasycznego i na moje oko wykwintnego deseru;/
wygląda znakomicie!
Pozdrawiam!
M.
Cudny, oj zjadłabym…
ps. mnie też ta szarówa oknem zabija….
Nie jadłam nigdy, ale już sobie wyobrażam jak świetnie smakuje 🙂
Uwielbiam ten krem.a maszynki ci zazdroszczę,już się kiedyś zastanawiałam nad kupnem>)
trzymam za Ciebie kciuki, musi pójść dobrze, choć wiedzy mało u mnie…
Jednak z drugiej strony pogoda jest z lekka pozytywna – jak jest tak brzydko, to nie ma się wyrzutów sumienia, że się go marnotrawi na siedzenie w książkach. Tyle, że najpierw do tego siedzenia trzeba się jakoś przemóc, ale jest to strasznie trudne. Całkiem ciekawie ten deser się prezentuje. Jak to w ogóle smakuje?
świetny prezent!:)